Życie nie jest ruchomym ciągiem fotografii o starannie zachowanych proporcjach i zasadach doskonałego kadru. To raczej zbiór trzęsących się, nieostrych ujęć czy zdjęć robionych spod pachy, wśród których z rzadka pojawia się stabilny obraz bez skazy.
Życie nie jest ruchomym ciągiem fotografii o starannie zachowanych proporcjach i zasadach doskonałego kadru. To raczej zbiór trzęsących się, nieostrych ujęć czy zdjęć robionych spod pachy, wśród których z rzadka pojawia się stabilny obraz bez skazy. Co dziwne, kiedy już jesteśmy w tym doskonałym ujęciu, w kompozycji idealnie zbalansowanej, wcale tego nie zauważamy. Najczęściej fotka ta ginie w natłoku zdjęć fragmentarycznych, prześwietlonych, niedoświetlonych czy z wysokim ziarnem — ujęć zrobionych w niedostatecznym oświetleniu, kiedy to próbujemy wyostrzyć tamte chwile, a one pozostają przykryte szorstką siatką niedopowiedzenia. Zdarza się, że po czasie w albumach pamięci odnajdujemy ten nasycony wszystkimi poprawnymi parametrami kadr, a nasza świadomość z dokładnością cyfrowej lustrzanki przenika go, znajduje w nim absolutne szczęście i za pomocą neuronowego fotoszopa doskonali do granic możliwości. Odkrywając utracony raj minionej chwili, wygładzamy ją i idealizujemy do zupełnego absolutu, by potem doń tęsknić całymi latami.