...Wiedziałem, że ostatni odcinek łączący lagunę ze stałym lądem
jest bardzo długim mostem i to nie dodawało mi odwagi. W czasie
wyładowań atmosferycznych jazda po Ponte della Libertà, może
być bardzo niebezpieczna. Ale teraz za późno, już nie miałem
odwrotu. Gdy wjechałem na most, zrobiło się niespodziewanie
cicho. Wiatr ustał, by po paru sekundach wybuchnąć z podwójną
mocą. Huragan zrywami zaczął spychać samochód z szosy. Na
szczęście most miał po dwa pasy jezdni, a ja byłem jedynym
jadącym na lagunę. Burza rozszalała się na dobre. Wichura
rzucała samochodem raz w jedną, raz w drugą stronę jezdni, z
wielkim trudem trzymałem kierownicę. Ogarnął mnie lęk. Przede
mną ponadkilometrowy odcinek mostu.
“Wenecja wita mnie burzliwie; piękny początek” – pomyślałem i
w tym samym momencie na tle rozjaśnionego piorunami nieba
zobaczyłem ciemne kontury miasta. Niebo znowu się pokryło
ciemno ołowiową barwą i świat wokół mnie utonął w mroku.
Olbrzymie detonacje grzmotów wstrząsnęły powietrzem, a widok
błyskawic zapierał mi dech w piersiach i paraliżował.
Obserwowałem nie bez obaw to piękne, a zarazem groźne....